czwartek, 29 grudnia 2011

TV on the Radio.

Rok się kończy, całkiem udany muzycznie. Przez ostatnie 12 miesięcy przesłuchałem ok.50 tegorocznych premierowych krążków, wśród nich znalazło się kilka perełek. Nie, nie chodzi nawet o Adele, Florence, Foster the People czy inne hiciory. Gdzieś poniżej, pomiędzy indie a undergroundem (tak, tak! ile osób na 1000 ich zna? kilka?) czają się porządni rzemieślnicy, świetni instrumentaliści, pomysłowi twórcy i przede wszystkim członkowie ciekawego zespołu.

Wyobraź sobie czterech czarnoskórych Panów z centrum nowojorskiego getta - Brooklynu. A z nimi klon młodego Morrisseya i (biały) trębacz. Nie, nie grają - pomimo pochodzenia - rapu. Grają za to lepsze indie niż połowa brytyjskich chłopaczków.

TV on the Radio wydali w tym roku swój czwarty duży krążek. Dla mnie - pierwszy kontakt z nimi, koniec czerwca. Zaczęło się od Will Do, potem cały album Nine Types of Light i dalej poszło już z góry. Żałuję, że zajęło mi to tyle lat. Bo ostatni album, świetny i różnorodny, jest paradoksalnie ich najsłabszym krążkiem - co nie przeszkadza mu nadal w byciu 4+/5, a pokazuje przy okazji jak wysoki poziom Panowie prezentują generalnie.

Teraz jest trochę mniej garażu, psychodelii, nieco więcej bitów, trip-hopu, dzwoneczków i po prostu bardziej piosenkowo. Ale jakie piosenki! Cóż, jeśli do namiętnego słuchania Ciebie przyznają się m.in. David Bowie czy Trent Reznor, to coś jest na rzeczy.


Zdecydowanie - nuta roku. Ba, ostatnio się dowiaduję, że trafiła do Vampire Diaries (nie oglądam tv, podobno znany obecnie serial) i FIFA 12. Może i dobrze, że zdobywają popularność, bo na nią zasługują.

Buja niesamowicie.

1 komentarz: