Rok się kończy, całkiem udany muzycznie. Przez ostatnie 12 miesięcy przesłuchałem ok.50 tegorocznych premierowych krążków, wśród nich znalazło się kilka perełek. Nie, nie chodzi nawet o Adele, Florence, Foster the People czy inne hiciory. Gdzieś poniżej, pomiędzy indie a undergroundem (tak, tak! ile osób na 1000 ich zna? kilka?) czają się porządni rzemieślnicy, świetni instrumentaliści, pomysłowi twórcy i przede wszystkim członkowie ciekawego zespołu.
Wyobraź sobie czterech czarnoskórych Panów z centrum nowojorskiego getta - Brooklynu. A z nimi klon młodego Morrisseya i (biały) trębacz. Nie, nie grają - pomimo pochodzenia - rapu. Grają za to lepsze indie niż połowa brytyjskich chłopaczków.
TV on the Radio wydali w tym roku swój czwarty duży krążek. Dla mnie - pierwszy kontakt z nimi, koniec czerwca. Zaczęło się od Will Do, potem cały album Nine Types of Light i dalej poszło już z góry. Żałuję, że zajęło mi to tyle lat. Bo ostatni album, świetny i różnorodny, jest paradoksalnie ich najsłabszym krążkiem - co nie przeszkadza mu nadal w byciu 4+/5, a pokazuje przy okazji jak wysoki poziom Panowie prezentują generalnie.
Teraz jest trochę mniej garażu, psychodelii, nieco więcej bitów, trip-hopu, dzwoneczków i po prostu bardziej piosenkowo. Ale jakie piosenki! Cóż, jeśli do namiętnego słuchania Ciebie przyznają się m.in. David Bowie czy Trent Reznor, to coś jest na rzeczy.
Zdecydowanie - nuta roku. Ba, ostatnio się dowiaduję, że trafiła do Vampire Diaries (nie oglądam tv, podobno znany obecnie serial) i FIFA 12. Może i dobrze, że zdobywają popularność, bo na nią zasługują.
Buja niesamowicie.
uśmiecham się na to tysięczny raz w tym roku już :)
OdpowiedzUsuń